17 kwietnia, w niedzielę nad ranem otworzyłam pół oka i sądząc, że to co widzę za oknem i gdzieś tam słyszę to tylko koszmar, nakryłam się kołdrą, obaliłam na drugi bok i zasnęłam.
Kiedy budzik zadzwonił kilkadziesiąt minut później okazało się, że to co słyszałam to nie żadne tam koszmary tylko najprawdziwsza prawda. Leje kuśwa! Jęcząc i stękając udałam się do łazienki, gdzie nie zrezygnowałam z prostowania włosów (bystre, nie ma co!) a zamiast tuszu "bum bum magic - rzęsy pusz ap" zastosowałam zwykły wodoodporny.
Ponieważ mój Super Szybko Biegający Mąż jest z natury aspołeczny nic mu nie powiedziałam tylko na 7:30 wyciągnęłam z domu by spotkać się na przystanku ze znajomymi. Całe szczęście upiekło się biedakowi bo gdzieś w kolejnym tramwaju zapodziała nam się nasza Konstantyna i już po jednym przystanku opuściliśmy pojazd (co mój małżonek przyjął z widoczną ulgą) by móc złapać tą naszą Kosię.
Na Międzynarodowe Targi Poznańskie, skąd był start półmaratonu, dotarliśmy już przemoczeni całkiem solidnie i nawet całkiem solidnie przemarzłam. Mimo bycia grubo przed godziną startu to na ostatnią chwilę, już po wystrzale startera dostałam się do swojego (no, mówili, że "do startu szykuje się strefa D") sektora, i ruszyłam. Trochę ludzi mnie wyprzedziło, trochę wyprzedziłam ja na pierwszych dwóch kilometrach i tak sobie człapałam swoje.
Jak wiecie cel był jasny na ten rok - złamać te rąbane DWIE GODZINY!!!, no bo ile można się bujać z dwójką z przodu. Pewnie można i będę się bujać jeszcze długo. W sumie to mi to zaczęło dyndać i powiewać. Lepszą mamą nie będę ani lepszą żoną. Już po 800 metrach wiedziałam, że skoro ciężko utrzymać mi 5:38 (nie wierzę ale jednak) to nawet nie będę się porywać na dwójko łamanie bo ómrę gdzieś na 16km i wyjdzie jeszcze gorzej. Cel był jeden: średnie z 21km mieć poniżej 6:00. I udało się. Dzięki temu, był czas by dzieciakom przybijać piątki, był czas, żeby dziękować kibicom, że im się chce i to im bić brawo. No nie oszukujmy się, stanie w ulewie kilka godzin nie jest niczym miłym i trzeba bardzo zawziąć się w sobie, żeby wyruszyć na trasę w ciepłym słowem i oklaskiem. Bardzo Wam kibice dziękuję. Bardzo!
Tu jeszcze się łudzę, że polecę na 1:59:XX (bo to było pierwsze 30 metrów :D ) |
Zmokła pĄkura ;) |
Nie będę Wam tu pisała relacji z każdego kilometra jak to ómierałam, i jak to walczyłam ze sobą bo nie walczyłam. Owszem, zmęczenie dało o sobie znać i końcowe kilometry biegłam wolniej niż pierwsze 16 :) aczkolwiek miałam sił na tyle, żeby drzeć paszczę na kolegę, którego spotkałam na nawrotce na 17 kilometrze, by jeszcze zebrał się w sobie i przycisnął (jakiż to absurd bo mi cisnąć się nie chciało) hehe, dodatkowo na 18kilometrze czekała Magda z Pamiętnika Biegającej Dziewczyny i dostałam od niej obiecanego kopniaka w tyłek. Co by mnie poniosło równiutko i prosto do samej mety. Jeszcze gdzieś na 20km skakałam do apataru fotograficznego ale nie mogę tych zdjęć nigdzie namierzyć. Widocznie nie nadają się do publikacji. :D
Ekipa prawie w komplecie. :) |
fot. Konstancja Lissewska. Bo pĄpki na mecie to podstawa! |
fot. Agencja Gazeta. Pan Mąż za linią mety. Zabrakło 40 sekund do życiówki... |
Aha! Muszę Wam napisać, że pierwszy raz w życiu stanęłam w kolejce i dałam się wymasować po biegu. To było ekstatycznie relaksujące przeżycie. Bolało ale było warto. Na drugi dzień nie miałam problemów z bolącymi nogami. Bardzo polecam.
To pisałam ja!
Pozdrawiam!
Szykujesz się na maraton i nie wiesz co i jak? zapraszam na profil :)
OdpowiedzUsuń