Menu

  • Matka Startuje
  • Matka Trenuje
  • Matka Opowiada
  • Matka Testuje
  • Kontakt
  • Matkawmediach

1 marca 2016

I Maxcess Zimowy(?) Cross Pobiedziska

Bardzo lubię kameralne imprezy biegowe także do udziału do tej nie trzeba było mnie dwa razy namawiać. Opcji za wystartowaniem w tych zawodach było kilka: kusili biegowi znajomi, którzy całą naszą paczką mieli jechać na zawody, kusił bogaty pakiet startowy i bliskość biegu od Poznania. Kusiły leśne odmęty rezerwatu przyrody Jeziora Dębiniec. I kusił fakt, że w końcu uda się pobiec z mężem.  


Niestety Pan Mąż zaniemógł na nogę i zamiast czekać na zawody czekał na fizjoterapeutę. Koleżanka Konstantyna (Konstancja ma w papierach, ale odmian jej imienia nikt już nie zliczy) rozłożyła się na kilka dni przed startem i w sumie w okrojonym składzie, z Magdą, Piotrkiem i Ziemkiem stawiliśmy się linii startu.
Ale było fajnie!!!! fot. K. i M. Szaszner szaszner.com

Bieg był świetnie zorganizowany. Od linii startu do całej infrastruktury, gdzie było biuro zawodów dzieliło tylko kilkadziesiąt metrów. Przez kameralność biegu nie było problemów z parkowaniem,  z odebraniem pakietów ani z kolejkami do toalety. 
 Z Magdą ramię w ramię :) Fot. przetartyszlak.pl 

Hmm... trasa... Napiszę prosto z mostu, że dla mnie osobiście trochę przereklamowana. ;) Nie no! Była przepiękna, tereny rezerwatu są naprawdę bajkowe (koniecznie muszę wrócić tam na wiosnę by zobaczyć jezioro Dębiniec w zielonej odsłonie), ale organizator zapewniał, że będzie dużo błota (na nieszczęście wyschło ;) nie Ogra wina ;) ) i, że na trasie jest dużo górek. Nie wiem... może jestem nastawiona na większe górki, może i było kilka podbiegów... ale no było przyjemnie, szału z pofałdowaniem terenu nie było. Było ładnie i treningowo 10km weszło w 57:30.

Biegnę sobie. fot. Fotografia Tomasz Szwajkowski www.szwajkowski.info

Z drugiej strony słyszałam od biegających po przeważnie płaskich terenach biegaczy, że trasa dała im mocno w kość. Także no - jak mawia stare porzekadło - jeszcze się taki nie urodził co by każdemu dogodził. Trasa nie sponiewierała, były zapasy ale nie chciałam podkręcać tempa z obawy przed nawrotem przeciążenia achillesa i czworogłowego.
Po ukończeniu biegu wszyscy udaliśmy się na posiłek.
(Krzysiu? Co? Jem...zupe.)
A z tą regeneracyjną grochówką to była nie lada heca. Bo na jedzenie był kuponik. Biały i mały. I ten biały i mały kuponik leżał sobie na dnie małej i białej torebki z resztą pakietu startowego. I w życiu bym nie pomyślała, że ten kuponik przy tak kameralnym biegu i tak małej ilości osób będzie do wydania owej zupy niezbędny. Wrzuciłam torbę do auta, poszłam biegać i dopiero po biegu zawołano kuponik. Normalnie Pani stała i na nic się zdały tłumaczenia, że kuponik spoczywa w aucie 2 ulice dalej. Gdyby nie to, że kolega Piotrek miał wtyki u organizatora i wydębił dla nas wszystkich nówki sztuki, nie śmigane kuponiki na zupkę to bym pewnie wróciła do auta po kupon i ... pojechała do domu - albo na Orlen po kawę. ;)

Bieg był naprawdę fajny. Z wielką przyjemnością wrócę do Pobiedzisk na kolejną odsłonę crossu. Tylko wpierw na czole przykleję sobie kartkę na zupkę (żart :P) . :D 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz