Na Zimowego Foresta czekałam długo. Kiedy po powrocie z Krynicy dość spontanicznie postanowiłam pobiec jesienną edycję Forest Run nie myślałam, że się tak zauroczę terenami Wielkopolskiego Parku Narodowego. I tak sobie wzdychałam i odliczałam dni do kolejnego biegu.
for. Radek Denisiuk. |
Pakiet odebraliśmy rodzinnie dzień wcześniej nie wiedząc, czy w ogóle pobiegniemy. Dzieci trochę z gilami, a moja mama, która objęła patronatem i opieką naszą imprezę biegową rozłożyła się dość solidnie. Teściowie okazali się zacni i wyrozumiali i specjalnie dla nas przełożyli swoje plany byśmy mogli razem pobiegać. W dniu startu zapakowaliśmy do samochodu siebie i naszego znajomego i ruszyliśmy w stronę dziewiczych terenów Wielkopolskiego Parku Narodowego.
Zimowy Forest Run zimowy był tylko z nazwy. Było pięknie wiosennie! Trasa znajoma, piękna i jak zwykle malownicza. Tak naprawdę bardzo wymagająca i chociaż już pierwsze kilometry nie były płaskie to zabawa (hłe hłe hłe) zaczynała się na 14km. I na tą zabawę byłam gotowa pod względem wytrzymałościowym (ach te hopki góra-dół-góra-dół nad brzegiem jeziora Góreckiego) tak moja noga powiedziała "pass". Od pewnego czasu czułam tylko dyskomfort w lewym czworogłowym. Taki był jakby zbyt naciągnięty. Zbyt twardy. Ot przeciążenie. Nic nadzwyczajnego. Zawsze ból udawało mi się rozbiegać. Tym razem tak się nie stało. Pierwsze 10k weszło na spokojnie w 57:30. Byłam przeszczęśliwa. Leciałam jak na skrzydłach rozkoszując się walorami Wielkopolskiego Parku Narodowego. I jak na złość na 12k się skończyło. Noga bolała coraz mocniej. Pomijam fakt, że biegam koślawo lądując na krawędziach stóp i obtarłam sobie kostki uciskającymi butami bo ten ból wyłączyłam i dopiero na mecie jak chwilę pomyślałam zaczęło to obtarcie boleć.
Reasumując czworogłowy uda bolał niemiłosiernie i właściwie wszystko inne zostało zepchnięte w odległe miejsca mojej podświadomości.
fot. Piotr Oleszak. BSBM gna nad brzegami jeziora Góreckiego. |
Nie wiem czy było cudownie, nie wiem czy świeciło słońce czy wiało. Wiem tylko, że bolała mnie noga. Wiem tylko, że jak próbowałam trochę nodze dać odpocząć i przeszłam do marszu to kulałam i bolało jeszcze mocniej więc nie pozostawało nic innego jak biec, powoli, krok za krokiem, metodycznie do celu. Noga lewa -ból - noga prawa - ból - noga lewa -ból i tak dalej przez 10k.
fot. Radek Denisiuk |
Bardzo Szybko Biegający Mąż chyba nie do końca (mimo moich opowieści) wiedział czego się spodziewać i finalnie (jak zwykle z niedosytem) zakończył Foresta z czasem 1:31:41 co dało mu 11 msc open.
fot. Małgorzata Monczyńska. |
Tylko, że to nie koniec tej opowieści. Żeby zdobyć upragniony medal trzeba było pokonać podbieg. Nie byle jaki tylko podbieeeeeeg. Już prawie miałam ochotę podejść w tempie naprawdę spacerowym pod tą górę, kiedy zobaczyłam wymierzone we mnie dwa obiektywy! Dwa znajome obiektywy :) Siostry Kinga i Marta Szaszner. Wszak one robią najpiękniejsze zdjęcia na Dziewiczej Górze. Bardzo, bardzo ich obecność dodała mi sił. Krzyczałam nawet coś w stylu: "Tu jesteście!!!!!" (naprawdę nie wiem co krzyczałam) i jakoś dotruchtałam na górę, na metę. Dziękuję. :)
fot. Małgorzata Monczyńska i ulga na twarzy, że to już koniec. |
Na mecie czekał BSBM i znajomi. Kończąc z czasem 2:21:21 to właściwie czekali na mnie wszyscy :D Zostałam nakarmiona pyszną kaszą z gulaszem oraz ciastem drożdżowym. Spotkałam wielu znajomych, nawet poznałam kilku, których znałam tylko wirtualnie. Było przewspaniale.
I muszę Wam napisać, że w dniu Foresta mój Pan Mąż miał urodziny. Był zatem improwizowany tort z improwizowaną świeczką tylko odśpiewane na pół lasu Sto Lat było całkiem serio.
fot. Małgorzata Monczyńska. 100 lat mężu :) |
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz