"Zważywszy życia ludzkiego obroty,
Uchodzę w lasy i wesołe knieje,
Mając w nich więcej gustu i ochoty;
Niech, kto chce, z mojej dzikości się śmieje;
Nie dbam nic na to, wolę z swej prostoty
Las, aniżeli świat pełen niecnoty."
W minioną sobotę w Wielkopolskim Parku Narodowym miało miejsce prawdziwe święto leśnego biegania. Ponad 630 osób zamieniło się w Leśne Ludki i na trzech dystansach zmagało się z leśnymi duktami WPNu w ramach biegu Forest Run.
Bieg ten, w żadnym grafiku nie ujęty, potraktowałam na luzie i bardzo treningowo.
Cel był jeden: rozkoszować się lasem, rozkoszować się miękkością ściółki pod stopami i zminimalizować wewnętrzną tęsknotę za górami. Wszak cały tydzień po powrocie z Krynicy chodziłam jak człowiek widmo. Kiedy tylko moja głowa przestawała myśleć o rzeczach przyziemnych i podstawowych załączały się w głowie widoki i wspomnienia. Nawet nie z samej Krynicy ale w ogóle z ery przeddzieciowej, kiedy to na każdy urlop, każdy długi weekend jechało się w góry.
Wielkopolski Park Narodowy - niby pod nosem, niby znany nie mógł zachwycić niczym nowym. Ale jednak.
Trasa po części wiodła przez nieznane mi części lasu. Właściwie znałam każdy metr trasy na przestrzeni 7km. Do Jarosławca - a potem się zaczęło. :D
3 kilometry trasy jak poniżej na zdjęciu. Leciałam jak na skrzydłach wśród pól mając cały czas w zasięgu wzroku Konstancję, która to dawała się doganiać na zbiegach a uciekała na płaskich odcinkach. Dogoniłam ją na punkcie odżywczym gdzie lawirowała w jedną i drugą stronę pomiędzy stolikami. Może szukała shake'a z jarmużu*? Kto ją tam wie... :D W każdym razie rzuciłam coś w stylu: "nie trać czasu na bufecie" i poleciałyśmy. Kosia uciekła a ja dalej sunęłam jak czołg penetrując leśne odmęty i lecąc przez wsie Łódź i Górka. Na podbiegu do wsi Górka wyprzedził mnie strasznie sapiący starszy Pan. Nie omieszkał się podzielić swoją szczęśliwością, że w końcu udało mu się mnie dogonić. Pan za cel swojego życia postawił sobie wyprzedzenie mnie na trasie. Podobno leciał za mną kilka kilometrów i nie mógł tego zrobić. Cieszę się, że przyczyniłam się do jego szczęścia. :)
3 kilometry trasy jak poniżej na zdjęciu. Leciałam jak na skrzydłach wśród pól mając cały czas w zasięgu wzroku Konstancję, która to dawała się doganiać na zbiegach a uciekała na płaskich odcinkach. Dogoniłam ją na punkcie odżywczym gdzie lawirowała w jedną i drugą stronę pomiędzy stolikami. Może szukała shake'a z jarmużu*? Kto ją tam wie... :D W każdym razie rzuciłam coś w stylu: "nie trać czasu na bufecie" i poleciałyśmy. Kosia uciekła a ja dalej sunęłam jak czołg penetrując leśne odmęty i lecąc przez wsie Łódź i Górka. Na podbiegu do wsi Górka wyprzedził mnie strasznie sapiący starszy Pan. Nie omieszkał się podzielić swoją szczęśliwością, że w końcu udało mu się mnie dogonić. Pan za cel swojego życia postawił sobie wyprzedzenie mnie na trasie. Podobno leciał za mną kilka kilometrów i nie mógł tego zrobić. Cieszę się, że przyczyniłam się do jego szczęścia. :)
fot. nie mogę teraz znaleźć źródła |
Na 14km był zlokalizowany kolejny bufet a ja posilając się jeszcze ze sporym zapasem sił skręciłam w stronę jeziora Góreckiego. To piękne i największe jezioro rynnowe na terenie Wielkopolskiego Parku Narodowego.
fot. WPN |
Kiedy po kilkuset metrach dobiegłam nad brzeg jeziora zaklęłam siarczyście. Stałam na szczycie wysokiej skarpy a stromo w dół prowadziły drewniane schodki. Zaczęłam po nich zbiegać i poczułam jak palą mnie czwórki. Zdecydowanie wolałabym spróbować zbiec tędy aniżeli lecieć w dół po tych schodach, Kiedy już uporałam się z tym schodo - zbiegiem znalazłam się na brzegu jeziora. I tam ruszyłam bardzo spokojnie pokonując kolejne górki, gdyż trasa tam właściwie nie ma odcinków płaskich. Ścieżka jest pofalowana jak wierzch karpatki :D.
fot. Michael 4550 ze strony: http://michael4550.bikestats.pl/ |
Jak wiadomo w przyrodzie wszystko wychodzi na zero i tak jak był mocny zbieg po schodach tak i na końcu, przy szczycie jeziora musiał się znaleźć mocny podbieg. Dużo na nim straciłam bo wspinałam się na górę bardzo powoli. Dalej trasa wiodła czerwonym rowerowym szlakiem, by na 18km zahaczyć o mijany już na 14km bufet. Zjadłam czeko czeko i poleciałam dalej. Od 19km, turlając już się bardziej niż biegnąc (coś nie halo jest ze mną, czekam na wyniki krwi bo może się okazać, że jestem ciut przetrenowana), nastawiona na zwiedzanie tych mrocznych odmętów Parku kulałam się jeszcze przez kilka kilometrów. Ostatnie 2 podbiegi pokonałam już marszem nie chcąc tracić więcej sił. Wszak wiedziałam, że nawet jeżeli bym ostatnie 1,5km przepełzła to i tak zmieszczę się w 2:30.
Metę zlokalizowaną pod Osową Górą przekroczyłam kilkanaście sekund za Magdą, która dogoniła mnie na ostatnim podejściu. I skończyła się sielanka. Na mecie czekały dzieciaki, które nie bardzo rozumiały, że mama zmęczona, że mama musi się napić i zjeść, że mama pragnie choć raz być wymasowana bo jakoś nigdy nie było okazji. Potwory chciały LODY CZEKO(!) i koniec. Awantura gotowa. No bo jak wytłumaczyć 2,5latce, że to jest środek lasu i nigdzie tu nie ma sklepu, i nie ma stoiska z lodami a jedyną rzeczą jaką można tu kupić to moje wymarzone Inov-8 Mudclaw 300 na stoisku pewnego sklepu biegowego.
Tak szybko jak SSBM przyjechał tak szybko zapakował dzieci i wywiózł je do pobliskiego Puszczykowa na słynne lody. A ja ani się dobrze nie najadłam, ani nie wymasowałam ani też piwa nie wypiłam bo kierowcą byłam.
Reasumując nie mogę się doczekać edycji zimowej. Byle spadł śnieg, byle tylko było biało, byle do 6.02.16 :D
* Kosia i jarmuż zawsze idą w parze. Kiedyś spóźniła się na spotkanie biegowe bo musiała jechać rowerem na drugi koniec miasta odebrać kilkadziesiąt opakowań jarmużu.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz