Menu

  • Matka Startuje
  • Matka Trenuje
  • Matka Opowiada
  • Matka Testuje
  • Kontakt
  • Matkawmediach

17 września 2015

Krynica więcej niż zachwyca czyli Bieg Górski 34km w ramach Biegu 7 Dolin

No Kochani. W końcu czuję, że gdzieś startowałam. Mogę teraz zdać obszerną relację bo leżę plackiem bo boję się wstać :D Moje czwórki żyją własnym życiem! (tak było jak zaczynałam pisać relację - teraz jest już cudownie dobrze) :) 

Choć bardzo chciałabym wszytko Wam opowiedzieć to boję się, że tego co się w tej chwili we mnie dzieje nie umiem ubrać dla Was w odpowiednie słowa. Było wręcz nieziemsko! Ale na to "nieziemsko" złożyła się cała masa różnych sytuacji (zarówno tych zabawnych - tak! zdarzyło mi się ze śmiechu spaść z łóżka - jak i ciężkich chwil, kiedy to z moją towarzyszką buczałyśmy na siebie), spotkanych fantastycznych ludzi, wsparcia kibiców, ludzkich uśmiechów, łez i potu a sam start był wisienką na torcie. Na ogroooomnym torcie! 



Na wyjazd do Krynicy czekałam od października 2014, wtedy bowiem zapisałam się i opłaciłam start. Cały czas ten kilkudniowy wyjazd siedział gdzieś z tyłu głowy jako bardzo odległy, zawsze coś było przed nim. A to triathlony, a to urlopy a to posłanie Młodszej od września do przedszkola. I mimo przygotowań, gromadzenia sprzętu dopóki nie wysiadłam z pociągu w Krynicy Zdroju, do tej 10:54 w dniu 11.09.2015r nie uwierzyłam, że TO dzieje się naprawdę. 

Już w pociągu z Warszawy do Tarnowa spotkałyśmy cudowne małżeństwo z dwoma małymi córeczkami. Małe były do zjedzenia. Jak obudziły się po nocnej podróży ot tak po prostu zaakceptowały fakt, że jadą z nimi do Krynicy dwie ciocie. Dzięki Wam podróż minęła w tempie ekspresowym. Dzięki Wam znam już całą ekipę Świnki Peppy i wiem, że czarny kolor parzy! :) Aneto, Mateuszu razem z Marysią i Noemi! Dzięki za to, że mogłyśmy z Wami radować się na mecie! Dzięki, że czekaliście! 

W dniu startu autobusy zabrały nas to Piwnicznej Zdroju z której miał odbyć się start. Bieg Górski 7 Dolin na pełnej trasie liczy 100km. Uczestnicy mają do pokonania ponad 4400 metrów w pionie. Startują z Krynicy o 3:00 nad ranem by do 20:00 wylądować na powrót w Krynicy. My z Magdaleną (Z pamiętnika biegającej dziewczyny) wybrałyśmy opcję najkrótszą bo 34km ( z przewyższeniami rzędu +1700/-1500). Planów miałyśmy kilka: były plany na zrobienie trasy w 5:30 były plany na 6:30 były plany żeby po prostu to zrobić i zobaczyć jak będzie. Znajomym z Warszawy przekazałyśmy, żeby spodziewali się nas między 5:30 a 6:30. Co prawda przez całą drogę nakręcałyśmy się na 5:30 i w sumie to było realnie do zrobienia. Ale może od początku. Od samiuśkiego początku.

Już w sierpniu zauważyłam, że biega mi się źle. Jeszcze w czerwcu mogłam bez problemu uciągnąć kilkanaście km w tempie poniżej 6:00min/km a ostatnimi czasy bywało dużo, dużo gorzej. Z zadyszką zrobiłam 15km w 1:51??? Chciałoby się krzyczeć WTF!!!! Do tego ta lewa łydka. Uparła się cholera na bycie twardą i napiętą przez pierwsze kilometry więc tym bardziej podczas Biegu w Krynicy dawała się we znaki. Już podczas Business Run 6.09 musiałam na rozgrzewkę zrobić całą pętlę (3,8km) przed zawodami by łydka puściła. A jak już puściła to Business Run leciało się rewelacyjnie. 3,8km w równe 18min. W Krynicy łyda nie odpuszczała bo na podbiegach dostawała nieziemsko po dupie. No i wydolnościowo też poległam.

Cała trasa jest przepiękna. Po wyruszeniu z Piwnicznej Zdroju przez słynny mostek nad Popradem trasa od razu leci mocno pod górę by niedaleko szczytu Bucznik można zbiec na dół do wsi Łomnica Zdrój. W Łomnicy przecina się asfaltową drogę by zacząć się wspinać ostro pod górę na kolejny szczyt. W trakcie tego podchodzenia minęłyśmy z Magdą kobietę, która na górę niosła butelkę wody. Zapytana przez Magdę pani, odpowiedziała, że tą słoną wodę niesie swojej krówce by się lepiej pasła. :) Ot takie bardzo miłe spotkanie na trasie jakich jeszcze wiele nastąpiło. :)

Mostek nad Popradem - to tu zaczyna się przygoda!

Gdzieś w górze. fot. Magda Z.

Po 3,5km podejścia osiągnęłam szczyt (na mapie bez nazwy) i zaczął się zbieg. Wtedy jeszcze miałam dużo siły, mięśnie czworogłowe nie były zbite więc mogłam postarać się nadrobić to co traciłam przez powolne wdrapywanie się na górę. Zbieg w tempie 5:40 przy podejściach rzędu 13min/km wydawał mi się czystym szaleństwem. Było przepięknie. Zbieg ten doprowadził mnie do asfaltowej drogi, która wiodła do wsi Wierchomla Mała. I tam na 11km był punkt kontrolny z bufetem (i przepakiem dla tych co lecieli na 100km i 64km). Na punkcie zameldowałam się w planowanym czasie 1:58min. Tutaj jeszcze całkowicie realne było dobiegnięcie na 5:30. Łydka już nie bolała dostatecznie rozgrzana. Dochodząc do punktu rozmawiałam z chłopakami lecącymi na 100km i oni zgodnie odrzekli, że teraz dopiero, zacznie się podejście z piekła rodem, że te dwa poprzednie to pikuś i żeby starać się jak można oszczędzać siły. Nie miałam nawet w 10% wyobrażenia co mnie czeka. :D Może to i dobrze? Bo za bufetem, za stacją wyciągu trasa nagle skręciła w prawo... i do góry... Prawie 3km a w tym ponad 480 metrów w górę. Ja pi***. Ómierałam dziesiątki razy. Ot takie niestandardowe podejście na Jaworzynkę. A jaki później był zbieeeg. 2,5km i 450m w dół. Było strasznie kamieniście. Jedyne co pamiętam z tego zbiegu to masę kamlotów. Wielkich i mniejszych. Z mapy wynika, że były tam jakieś wyciągi. No ok, muszę przyjąć, że były. Ja poza tymi kamlotami nic nie widziałam. W najwyższym skupieniu pędziłam na dół. Na dole we wsi Szczawnik był jeszcze kawałeczek asfaltu i długa na prawie 6km, szeroka, kamienista droga do Bacówki nad Wierchomlą. Tutaj nie miałam już sił bo na poprzednim zbiegu zamęczyłam nogi i w miarę szybkim marszem, starając się utrzymać tempo i kadencję  ruszyłam pod górę. Ta asfaltowa droga kojarzy mi się tylko z pogawędkami. Dawno tak się nie nagadałam. Kiedy dotarłam do Bacówki nad Wierchomlą czekała już na mnie Magda, także szybko napełniłam bukłak, zjadłam banana i poleciałyśmy dalej. Było mi ciężko i marzyłam o tym, żeby dostać się na Runek. To był ostatni wysoki punkt na mapie, który obiecywał później już trasę (prawie) tylko w dół. Na Runek dotarłam przeplatając marsz fragmentami truchtu.
Gdzieś na podejściu pod Runek. fot. Magda Z.

Podchodząc na Runek spotkałyśmy Rysia. (Rysiu!!! Pozdrawiam! Dla mnie jesteś przeKozak!) Rysiu już 15 godzinę walczył na trasie i był na swoim 90km trasy. Przez ostatnie 10km cały czas mijaliśmy się wymieniając parę zdań. Rozbił mnie jak błagalnym głosem zapytał mnie: "Proszę powiedz, kiedy wyjdę z tego lasu?" Wąska ścieżka, świadomość, że to jego 90km, bezsilność na Rysiowej twarzy i to pytanie - ten kontekst już na zawsze pozostanie w mojej głowie. Nie wyobrażam sobie z jakimi demonami musiał walczyć ten facet, skoro 4km było dla niego takim wysiłkiem. Za Przełęczą Krzyżowa starałam się cisnąć za Magdą w dół ile wlezie. Nieskromnie dodam, że oczywiście musiałam się wyrąbać. Po prostu poniosła mnie euforia, że meta już tuż tuż i nie skupiłam się dostatecznie. Po upadku pozostała podarta opaska Compressport i porysowana łydka. Nogi były jak kołki, czwórki paliły a kiedy wyskoczyłyśmy z krzaków na asfalt (autentycznie, ostatnie kilkadziesiąt metrów to przedzieranie się przez krzaczory) nie mogłam uwierzyć, że to już. Koniec górskiej przygody. Tylko jeszcze 800metrów asfaltem do mety i już. Deptak w Krynicy! Magda mówi do mnie  - lecimy w trupa a ja na to, że nie bo będę wymiotować. :D Tłumy wiwatują, sława i chwała! A na macie czekają na nas Aneta z Mateuszem i dziewczynkami! Uściskom i radości nie było końca!
Dotarłyśmy... :)

Łzy szczęścia napłynęły dopiero jak zadzwoniłam do rodziny. Może nie był to szczyt moich możliwości, bo ewidentnie jestem w jakimś wydolnościowym dołku ale się udało. Górska przygoda właśnie się rozpoczęła...







1 komentarz:

  1. Matka matkę chwali ;) Jesteś dla mnie cyborgiem ;) I nie żebym się chciała pochwalić, bo biegacz ze mnie żaden, ale bez żadnego treningu wzięłam kije i przeszłam 10 km ;) Chciałam po prostu zrobić to dla siebie ;) Po krótce pochwaliłam się tu: http://byagusand.blogspot.com/2015/09/strafa-komfortu.html

    OdpowiedzUsuń