Kiedy w sobotni poranek dostałam od Szefa wiadomość: "pierwsze 7km w tempie 5:25 - 5:30 a później przyspieszaj" zaczęłam się śmiać i stwierdziłam, że mój trener jest szalony. Ma chłopak oczy i widzi, że treningi mi nie szły. Trening poprzedzający zawody z trudem ciągnęłam w tempie 6:05 a tu miałabym niby biec szybiciej? Noł łej. Nic z tego nie będzie.
(mimo tego dzień wcześniej przygotowałam sobie mp3 z muzą na szybkie bieganie)
Stając na lini startu przy życiu trzymała mnie ekipa z gRUNwaldu - rozśmieszali a napięcie spadało w dół.
Iza dziękuję. Zazwyczaj stojąc już w strefie startowej wyję z nerwów. Twoja obecność spowodowała, że nie miałam czasu móżdżyć i się stresować.
Iza dziękuję. Zazwyczaj stojąc już w strefie startowej wyję z nerwów. Twoja obecność spowodowała, że nie miałam czasu móżdżyć i się stresować.
Jak wiecie moja mama walczy z raczyskiem. W czwartek, 2 dni przed zawodami miała pierwszą chemię. W pochemijny "matrix" wpadła właśnie w sobotę. Maniacką chciałam "odwalić" by móc jak najszybciej udać się do rodzinnego domu.
3,2,1... start.
Lecimy z Izą pierwszy km za tłumem, z górki. 5:01min. Stwierdzamy, że za szybko i zwalniamy. kolejne dwa lecą w okolicy 5:20 a ja mam wrażenie, że padnę. Na Placu Bernardyńskim (jeszcze 3km) słyszę w słuchawkach Taniec Eleny Michała Lorenca. Chwilę później przebiegam pod Wojewódzkim Centrum Onkologii. Wpierw leci mi łza, później przychodzą myśli w stylu: "One tam tak walczą a Ty? Są strasznie dzielne, a Ty? Ty się marzesz po 3km?" i ruszam. 4km w 5:05. Wkurw bierze górę. Muza bombie po uszach, gdzieś na 5tym gubię Izę. Rozglądam się, ale jej nie widzę (okazało się, że jednak niedaleko była). Dalej napieram. Mikro, mikro kryzys mam na 7tym, kiedy to jest delikatny podbieg pod Most Rocha i to jest mój najsłabszy kilometr. Później tylko przyspieszam. Nad Maltą wyprzedzam. Nie myślę o tym czy boli, czy mam czym oddychać. (w sumie nie boli i mam dużo tlenu). Na finiszu jak zwykle. Dociskam ostatnie kilkaset metrów (4:11min/km) i na mecie z czasem 53:50 ląduję przy karetce w poszukiwaniu nerki. (eee... norma już. Chyba będę biegać ze swoją). Pan ratownik szuka nerki, mnie zalewa fala mdłości, które udaje się opanować. Pan ratownik nie znajduje nerki. To dobrze, że umiem się ogarnąć. :D
To pisałam ja. Matka. Kasia.
Fotomaraton się nie popisał i nie zretuszował mojego brzuszyska także zdjęć nie będzie. I kropka.
Ps. Super Szybko Biegający Mąż pobiegł na 37:17. Nie wiem jak można nabiegać taki czas ale widać można. Mężowi, pełna podziwu, GRATULUJĘ. SSBM każe napisać, że zajął 100mc w klasyfikacji open i załapał się na złoty medal. Także ten. W chacie mamy pierwsze złoto (nie licząc cukierków monet z niemieckiego sklepu :D)
no dobra:
macie jedno zdjęcie:
fot: Lepszy Poznań a Matuchna leci z łapami w górze! |
Brawo!!! Ja tydzień temu też zrobiłam życióweczkę 55.02 :) Mi wielkiego kopa dały moje dzieciory, które na 7 km dopingowały głośno :)) Za rok zejdziesz poniżej 50 min na bank ! Ja może wtedy osiągnę Twój wynik z Maniackiej ;) Sandra Marcinowska :)
OdpowiedzUsuńSANDRA!!! kochana! Żebym biegała szybciej musiałabym mniej ważyć. (A na to się nie zanosi :P ) To był dla mnie max maxów.
UsuńRok temu pewnie tez sobie nie wyobrazalas podobnego wyniku! :-) ja w Ciebie wierze I Podziwiam :-)
UsuńRownież jestem zdania, że te pięć dych jest w Twoim zasięgu. Jak do tej pory wciąż poprawiasz wyniki, więc czemu miałabyś nagle przestać ;-)
OdpowiedzUsuńMoże za 5 lat ;)
Usuńa tak w ogóle to jak miałabym nabiegać 50 i coś to jasnej cholery bym dostała. Chcę 49:59!
UsuńBrawo! :D Na początku jak przeczytałam o tej nerce, to zrozumiałam, że zaraz po biegu chcesz nerkę do przeszczepów oddać xD
OdpowiedzUsuńPiękny czas! Brawo!
OdpowiedzUsuń