Jazda na rollercoasterze, ostra - bez trzymanki. Tak mogę podsumować ostatnie 2 miesiące mojej egzystecji. Wczoraj wieczorem zamiast na rower wlazłam do łóżka i płakałam póki nie usnęłam. Ze zmęczenia. Psychicznego.
Ostatnie dni dały mi mocno w kość. A apogeum nerwów przeżyłam w zeszły wtorek. Moja rodzicielka miała we wtorek wycinenego nowotwora - złośliwca. Od diagnozy do operacji minęło 1,5 miesiąca. Dowiedzieliśmy się przed samymi Świętami i wszyscy czuliśmy się jak siedzący na bombie. Bo wpierw okazało się, że coś w piersi siedzi i, że to może być ale nie musi złośliwe, później, że jest to złośliwe ale maleńkie, jeszcze dalej, że mimo, że maleńkie to szansa na przerzuty jest dość duża - bo to "maleństwo" rosło koło 8 lat (i poprzednie 2 badania - bo mama bada się regularnie - nic a nic nie pokazały) i takie maleństwa też się rozsiewają a teraz już po operacji, że mimo, że węzły były czyste przy pierwszym badaniu to dopiero histopatolog określi czy nie było w tych wyciętych węzłach mikroprzerzutów. A jak mikroprzerzuty będą to będzie chemia. A jak nie będzie to tylko radioterapia.
JA PIERDOLEM! Niech już będzie za tydzień i niech już będzie wiadomo na jakim wózku jedziemy i gdzie będziemy jechać dalej.
I do tego dzieciory są chore a i moje zdrowie pozostawia wiele do życzenia. Sam Euthyrox i leki p/cukrzycowe nie dają rady. Waga mimo pilnowania się i treningów aerobowych codziennie - stoi. (też mi nowość, phi!) Potrzebuję jeszcze wsparcia hormonów bo widać, że PCOS ostro daje o sobie znać. No cóż...
Super Szybko Biegający Mąż też wylądował na antybiotykach i całe jego przygotowania do Dębna poszły na spacer, że tak to delikatnie ujmę.
A do tego zbliża się rocznica. To już 3 lata a codziennie myślę i rozpamiętuję co by było gdyby mój mały Maurycy był z nami. Ot, tak się wszystko nazbierało.
Wczoraj sobie popłakałam - czarne wizje miałam. Już chciałam do trenera pisać, że kończę tą przyjemność trenowania, że zabieram zabawki i zamykam się w chałupie ( a dokładniej instaluję się pod kołderką na wieczność i kartonem trufli of course), że kasuję bloga i w ogóle usuwam się z wszystkich moich społeczności biegowo - triathlonowych ale doszłam do wniosku (jakże błyskotliwego!), że jeżeli utrzymam te postanowienia nazajutrz rano to je wykonam. A dziś rano myślałam już tylko o wieczornym bieganku z gRUNwald'em (o tych krejzolach napiszę później). I o tym, że trzeba wziąć rozlazłą dupę w garść i przestać się nad sobą użalać. Bo do planu startów doszedł jeszcze jednen triathlon na dystansie olimpijskim. PrzyKONA 2015 strzeż się! Nadciągam! (PKSem)
I tyle.
Treingowo robi się całkiem fajnie i może się udać z tego wypracować jakiś ładny tri start.
Super Szybko Biegający Mąż też wylądował na antybiotykach i całe jego przygotowania do Dębna poszły na spacer, że tak to delikatnie ujmę.
A do tego zbliża się rocznica. To już 3 lata a codziennie myślę i rozpamiętuję co by było gdyby mój mały Maurycy był z nami. Ot, tak się wszystko nazbierało.
Wczoraj sobie popłakałam - czarne wizje miałam. Już chciałam do trenera pisać, że kończę tą przyjemność trenowania, że zabieram zabawki i zamykam się w chałupie ( a dokładniej instaluję się pod kołderką na wieczność i kartonem trufli of course), że kasuję bloga i w ogóle usuwam się z wszystkich moich społeczności biegowo - triathlonowych ale doszłam do wniosku (jakże błyskotliwego!), że jeżeli utrzymam te postanowienia nazajutrz rano to je wykonam. A dziś rano myślałam już tylko o wieczornym bieganku z gRUNwald'em (o tych krejzolach napiszę później). I o tym, że trzeba wziąć rozlazłą dupę w garść i przestać się nad sobą użalać. Bo do planu startów doszedł jeszcze jednen triathlon na dystansie olimpijskim. PrzyKONA 2015 strzeż się! Nadciągam! (PKSem)
I tyle.
Treingowo robi się całkiem fajnie i może się udać z tego wypracować jakiś ładny tri start.
Kiedy dostałam do Szefa plan treningowy na styczeń, to po wydrukowaniu go okazało się, że to równe 3 kartki A4. Pięknie je skleiłam i zawisły na lodówce. (Jak dobrze, że czeko nie trzymam w lodówce - miałabym wyrzuty sumienia) Codziennie coś. Żadnego dnia wolnego. A nie, wróć... miałam 3 dni wolne w miesiącu. Biegania mam bardzo mało. W sumie wyjdzie koło 110km w styczniu, roweruję się 2/3 razy w tygodniu, najczęściej kiedy Mała zaśnie albo późno wieczorem, kiedy zasną obydwa potworki. Tylko wieczorami to siedzi obok SSBM i stęka, że mu za głośno trenażer chodzi, że mu śpiewam że się śmieję jak w czasie kręcenia oglądam film (w słuchawkach na uszach) i w ogóle. No cóż Panie Mężu. Uroki posiadania przyszłej triathlonistki. Sorry Stary ale wiedziały gały co brały (haha! Brały Fitoszkę co to brała prysznic przed pójściem na fitness)...
Basen to osobna historia.
Otóż: jeżdżę na basen na drugi koniec miasta - min 40 min w samym autobusie w jedną stronę. Na basenie tłok jak cholera był tylko na początku stycznia. Średnio na basenie jest 8 osób na torze. Raz było po 11 osób. Zrealizować postulaty treningowe - basenowe - NIEMOŻLIWE.
Każdy pływać może - i jest to bezsporne jednakże to co ludzie wyrabiają na basenach pływaniem się nie nazywa. Panienki z chłopakami obściskujące się pod basenową ścianą nie są groźne bo oni sobie tam tylko stoją. Gorzej jest z ludźmi, którzy po basenie spacerują. Nie pływają ale spacerują. Do miejsca w którym kończy im się grunt. A potem wracają - spacerem, środkiem. A najbardziej to mnie wkurza jak jest ten zapchany tor, przedemną ktoś płynie żabką a ja nie chcąc na tę osobę wpłynąć odczekuję, aż osoba przepłynie choć 10/12 metrów by móc kraulować. I czekam, a kolejna osoba w kolejce zamiast zapytać czy dać znak głową czy płynę po prostu rozpoczyna żabkowanie. I huuuuuu huuuuuu bo muszę dalej czekać. A jak zirytowana, któregoś razu wbiłam na "szybkie pływanie" to w trakcie wbiła na tor starsza pani w kostiumie w panterkę i środkiem zaczęła żabkować. Chyba muszę jeździć na drugą stronę miasta na Termy. Tam wszyscy siedzą w aquaparku i na sportowych jest całkiem względnie.
Progres przez miesiąc niesamowity. To mi się podoba w początkach. Jak zaczynałam przygodę z pływaniem w lipcu to pływałam kilometr ponad godzinę a 500m około 40 minut. Od sierpnia miałam przerwę w pływaniu do końca roku i dopiero teraz, od stycznia na dobre się rozpływałam. Kilometr płynę w 29/30min. Cudownie :D Więcej mi do szczęścia nie potrzeba.
Tylko cały czas śmiać mi się chce bo naprawdę nie widzę tego jak w Poznaniu przepłynę te 1500m :D W godzinę! A z moimi zdolnościami, gdzie nawigacja na basenie leży zupełnie (tak regularnie wpływam z bojki oddzielające tory - ściąga mnie na prawo bez przerwy) to pewnie Gremlin pokaże mi, że zamiast 1,5km przepłynęłam 2! O! Taka jestem pierdalnięta na prawo :D :D
I z tym moim pierdalnięciem idę spać. Bo pewnie zaraz wstanie Młodsza i będzie się chciała teleportować do naszego łóżka, w międzyczasie żądając flachy produktu białkowego. A i Starszemu lubią się snić koszmary tudzież lubi mieć zawalony nochal i będzie trzeba przyjść z odsieczą.
Dobrze, że masz dużą lodówkę ;-) A a propos "widziały gały co brały" w zamierzchłych czasach obecna MONBŻ pomagała mi kupić dres, bo chciałem zacząć biegać (jak sobie teraz myślę "dres do biegania", bierze mnie pusty śmiech). To teraz ma ;-)
OdpowiedzUsuńO kurczę, nie dziwę się, że miałaś psychiczny kryzys, każdy na twoim miejscu miałby dość ;/ Mam nadzieję, że okaże się, że z twoją mamą jest już wszystko w porządku. Na basen na Termy jeździsz? Może warto zmienić basen, gdzie nie byłby tyle osób ( o ile to możliwe). Mnie osobiście denerwują takie "psiapsiółki", które zatrzymują się w połowie toru na pogaduszki ;/
OdpowiedzUsuńPoczątek roku i dla mnie jest marny 13.01.13 (dwie trzynastki, taki psikus) pożegnałam moją Małgosię :/
OdpowiedzUsuńTrzymaj się Matko! i daj znać kiedy już będziesz coś wiedziała. Trzymam kciuki bardzo mocno!