Maraton.
42,195km.
Co myślałam jak o nim marzyłam od zeszłego roku, że maraton to coś wyjątkowego, to bieg na którym przebycie ostatnich kilometrów zakrawa o mistykę. Gdzie umęczenie miesza się z ekscytacją a na mecie jest już tylko szaaaaał.
No może nie tak do końca.
W moim przypadku tak nie było.
Przez kilka dni poprzedzających maraton przepychałam się z trenerem co do zakładanego czasu.*
Szef: może złamiemy 4:10?
Ja: eee tam, to za szybko, padnę. pobiegnę swoje.
Szef: To 6:03 i łamiemy 4:15?
Ja: Nieeeee, polecimy na spokojnie, byle dobiec. Loooz Szefie!
Szef: To lecimy na 2:22:17
*to nasza korespondecja mailowa w wielkim uproszczeniu
Wieczór przed startem leżę w łóżku i móżdżę: CO? Ja niepobiegnę na 4:15? JA?
No nie pobiegnę. Finalnie 4:30:43
Już wiem, że ułanem być nie trzeba żeby mieć ułańską fantazję.
Ale może od początku.
15ty Poznań Maraton zaczął się dla mnie już tydzień wcześniej. Starszy i Młodsza się pochorowali przez co od poniedziałku poprzedzającego maraton spałam może max. 4h na dobę. Dzieciory się budziły bo miały zapchane nosy, jedno o północy, drugie o drugiej, znów to pierwsze o czwartej. I tak cały tydzień. A to kuśwa wody a to mleczka a to siku i pieluchę a to smary... A do tego w sobotę zaczęło mnie tak konkretnie boleć gardło. W ogóle to muszę Wam napisać jaka jestem Matka Potwór. W piątek SSBM wywiózł Mniejszą na przymusowe wakacje do mojej mamy. Musieliśmy sie wkońcu wyspać. Choć trochę.
W piątek pojechaliśmy po pakiety startowe dodatkowo zwiedzając niewielkie Targi Poznań Sport Fair. Obładowani żelami energetycznymi wróciliśmy do domu leniuchować. I tak leniuchowaliśmy całą sobotę (bo Starszy pojechał do drugiej babci) - tak leniuchowałam, że pomyłam podłogi i wysprzątałam całe mieszkanie. Lubię aktywnie leniuchować - co na to poradzę??? ;)
Noc przed Maratonem upłynęła spokojnie. Szybko zasnęłam i o 6:00 obudziłam się wyspana. Z mocą i gotowością bojową!
Na start udaliśmy się komunikacją (dla maratończyków przejazdy w dniu maratonu były za darmo). Kiedy dotarliśmy na start rozdzieliliśmy się. SSBM poszedł odprawiać swoje przedmaratonowe rytuały a ja dołączyłam do ekipy Wyzwania Runner's World, gdzie trenerem był i mój trener. Czas do startu spędziłam w bardzo fajnym towarzystwie! Dzięki Wam stres rozszedł się po kościach. Dziękuję!!!!! :D Szybka rozgrzeweczka i hopsa! Czas prześć do stref startowych. Jeszcze założyłam sobie opaskę z międzyczasami na 4:15, zamieniłam parę zdań z ludźmi na starcie i PUK!
Ruszyłam... po 3minutach :D
Założone tempo na pierwsze 20km to miało być 6:15min/km.
Widzicie tu gdzieś to 6:15???????
jesteś szalona lalalala i zawsze nią byłaś lalalala ;) |
Jak to napisał Szef w mailu posdsumowującym: "przynajmniej masz jakąś życiówkę - na dystansie pómaratonu!"
Także moi mili - tak się nie biega. Zapamiętajcie.
Na 4km spotkałam znajomych! Dzięki za doping Kasiu z rodzinką!!!! Na 6tym Teściowie stali ze Starszym. Ale to była radość móc własnemu dziecku przybić piątkę. (Pomijam milczeniem fakt, że Starszy znalazł sobie świetną zabawę dopingując biegaczy. Regularnie wyciągał rękę do przybicia piątki po czym gdy ktoś podbiegał by mu ją przybić ręka automatycznie się cofała a cofnięciu towarzyszły rubaszny chichot. - ciekawe po kim on taki złośliwy? hmm?)
Biegło się cudownie. Endorfiny mnie zalewały. Gosiu! Dziękuję za doping na 8km! Bartku dzięki za wsparcie na 10! Janusz, dziękuję za doping i foty na półmetku!
Tu jeszcze radość. 21,097! fot. dirtrunner.pl |
Tatoo! Dzięki za żele na 22km!
Pierwsze 30km zrobiłam w czasie 3:06:57. E.. zostało tylko 12!
Aż 12. AŻ!
Po raz pierwszy przeszłam do marszu na 31km. Postanowiłam autentycznie "zamknąć się w Kasi". Postanowiłam wyciągnąć z kieszeni eMpE3kę, którą wiozłam w majtach przez 30km. Utwory miałam dobrane z należytą starannością, od tych dość spokojnych po bardzo skoczne i wymuszające wręcz ogień z dupy. Tyle, że one były ustawione od potencjalnego startu. Jak na 30km załączył mi się Bednarek i jego "Cisza" (z założenia miał być to utwór hamujący jakbym na początku za ostro wyrywała) to myślałam, że grzmotnę się krzaczorach i się kimnę. Byle do Warszawskiej, byle do Warszawskiej. Jeszcze 3km. Byle do ul. Warszawskiej, byle do ludzi. A na Warszawskiej (taka duga 4km prosta) nic nie lepiej. Na Warszawskiej zaczęło boleć. (o! to Maraton rzeczywiście boli!) To pomaszeruję. Kilkanaście kroków w marszu i dalej zryw do biegu. I tak ciągle. Maraton zaczyna się po 30km. Oj tak. Muza leci w tle. Matka zamknięta w sobie. Kilometr 38. W uszach twór z filmu Bandyta pt. "Taniec Eleny" Uwielbiam go od zawsze a i na 38km dodał mi sił. Przyspieszyłam. Jak myślę o Maratonie to widzę siebie mijającą oznakowanie 38km i w głowie słyszę właśnie ten utwór. A podbieg na 40km to prawie mnie zabił.
Nie wiem od kogo to zdjęcie. Ale to właśnie był podbieg na 40km. |
Na pobiegu na 42km, na Roosevelta zaczęły wyprzedzać mnie balony na 4:30. Zbiegłam na bok (na torowisko!!! czynne!) by móc przepuścić grupę. (dla jasności mp3kę już miałam wyłączoną - byłam tak zmęczona, że muzyka zaczęła mnie irytować a i kibiców przybywało). I sobie dreptam za balonami, po tym torowisku... i słyszę, że coś nadjeżdża. Myślę: "OK, jedzie trmwaj zaraz zbiegnę na bok" i się odwróciłam by móc zobaczyć gdzie ten trmawaj jest.
Był 30cm za plecami :D Tak się wystraszyłam, że odskoczyłam na bok jak poparzona i w lekkim szoku zatrzymałam się. Balony były kilkanaście sekund przedemną. To zaczęłam je gonić. Ale nie dogoniłam.
Jak na pierszy maraton może być. Wiem już "z czym to się je". Jest z czego schodzić. W Łodzi 19.04.2015 się poprawię :)
PS. Skromnie napiszę, że Super Szybko Biegający Mąż też zawalił pierwszą połowę i zamiast 2:59:59 wyszło mu 3:13:44.
PS. Skromnie napiszę, że Super Szybko Biegający Mąż też zawalił pierwszą połowę i zamiast 2:59:59 wyszło mu 3:13:44.
Pierwszy maraton to nauka. Mało znam osób, które w pierwszym maratonie zrobiły co chciały, większość płaci frycowe.. Gratuluję debiutu, teraz pozostaje wyciągnąć wnioski i jak najlepiej przygotować się na wiosnę, trzymam pĄkciuki!!
OdpowiedzUsuńGratuluję :) i wyniku i zebranej wiedzy :) przyda się przy kolejnym podejściu do tematu, na pewno :)
OdpowiedzUsuńNiezła relacja ;) Gratuluję debiutu i w Łodzi widzę połamane 4:15 a może i jeszcze lepiej ;) (może też tam będę lecieć ;) )
OdpowiedzUsuńMusiałaś dowalić mężowi na koniec, ty niedobra :P Podziwiam i jeszcze raz gratuluję. Mam zamiar pojawić się na starcie za rok, ale póki co ten dystans mnie przeraża :P Ja tam wolę półmaratony ;) A i brawa za nowatorskie podejście do wychowania - 100% zaje...stości :D
OdpowiedzUsuńAle jak to w Łodzi? Łorlen-Srollen miałaś biec!
OdpowiedzUsuńA, ten tego... Gratulacje :-D
Łorlen Srollen jest 26.04. Dla mnie w środku lata. Dla Pawła też za ciepło. Jedzie do Dymbna 12.04 :D
UsuńO - dawno tu nie zaglądałem, a widzę, że maratono zaliczono - gratuluję i pozdrawiam z podkrakowskiej wsi.
OdpowiedzUsuńPiWilk
Zdecydowanie zgadzam się z Krasusem, zresztą na podstawie własnych doświadczeń - pierwszy maraton to z reguły coś w stylu "Ło-matko-nie-tak-to-miało-wyglądać!!!" ;) serdeczne gratulacje, trzymam kciuki za Twoją silną wolę, bo nic tak nie motywuje jak sukcesy innych :D
OdpowiedzUsuńpozdrawiam, Madzik
Brawo. Podziwiam ludzi, którzy biegają:)
OdpowiedzUsuń