Życiówki nie było, ale czy to ważne? Była dobra zabawa. Dużo dobrej zabawy. Zaczęło się od tego, że cofałam się po biegowe buty. W Matce tak endorfiny i ekscytacja buzowały, że nie wzięła butów. Ani ręcznika (i wycierała się brudnym, spoconym biegowym ciuchem), ani pasa do pomiaru tętna i zapomniała zjeść bułkę z dżemem.
Zamiast tego był hot dog na Orlenie. I kawa. Dużo kawy. I Matka puściła sobie w telefonie jedyny utwór jaki ma czyli Forekast "Sun Clouds"* i tak jechała do Swaja. (Swarzędza znaczy się). Był łokieć, za dużo na liczniku i kiwanie karczychem :)
Kasi Szef przykazał rozpocząć od 5:45min/km i stopniowo urywać sekundy. No nie wyszło to za dobrze ale ostateczny czas to 57:12. Także jest okej. Właściwie przez cały bieg towarzyszył mi Piotrek, który w Pile, podczas połówki czekał za mną na 19tym km. Coś tam mnie poganiał i pokrzykiwał i wyszło nawet przyzwoicie. Po prysznicu poszłam na bułkę bo amatorem kiełbasy nie jestem i się zaczęło. Były wspólne śpiewy, oglądanie bajków, śpiewy i jeszcze więcej bułek. :D
Dream team. :D |
A to Janusz. Janusz ma wózek. Do biegania. O wózku będzie osobny post. |
Organizatorzy przedłużali jak mogli moment losowania fotela i witryny oraz 10ciu kurtek no i tego Hyundai'a i tak się stało, że do domu wróciłam po 16. SSBM grzmiał strasznie a właściwie nie grzmiał. Zagrzmiał dopiero we wtorek.
* utwór ten jest podkładem pod relację z I Orlen Warsaw Maraton.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz