Otóż: Zbiera kurz!
Tony, moi drodzy! Tony kurzu zalegają na mojej nowej, cudownej, wspaniałej bieżni. Dziś miałam w planie spokojne 12km ale no niestety Starszy postanowił iść na drzemkę popołudniową o 16:00 a wstał przed 19. Jeszcze w łóżku się kotłuje i Matki swej niedobrej nawołuje. Żadna Ewa Ch. mnie nie zmusi, żebym na ową bieżnię wskoczyła po 23. Iwona z Barkiem* by mnie chyba zżarli żywcem. Nie dość, że mój temperamentny Starszy zawsze eksploatuje swój głos do granic możliwości to jeszcze miałabym dołożyć im dźwięków? (poza tym Córka Mniejsza też umie dosadnie dopomnieć się o spełnienie swoich potrzeb)
Przyznam Wam się, że na bieżni udało mi się biegać RAZ! W okolicach Nowego Roku BSBM był w domu więc wentylowałam płuca outside i właściwie dopiero w zeszłym tygodniu użyłam piórkowej miotełki i wskoczyłam na bieżnię. Eeeejjjjjj... dziwnie się po niej biega... nie przyzwyczajona jestem... czy to możliwe, że na bieżni biegnę szybciej (technicznie nie biegnę tylko podnoszę nogi, żeby nie zaliczyć gleby) a pokazuje mi mniejszą prędkość??? Bo po 1,5km przy prędkości 9km/h myślałam, że odpadnę... a to nie było szybko (w sensie szybciej przebierałam nogami na bieżni niż przy takiej samej prędkości w terenie. I nie, nie mam przestawionych jednostek na mile - są kilometry.) Później dokonałam zmodyfikowanych interwałów i to było na tyle bieżniowej przygody.
Dodatkowo w 2014 wkroczyłam z problemami gastrycznymi. Robiąc interwały w terenie myślałam, że zjedzony kilka godzin wcześniej obiad wyjdzie mi nosem (i nie były to jakieś ekstremalne prędkości), przy kolejnym bieganiu musiałam zawrócić i pędzić na złoty tron bo jelita moje robiły meksykańską falę, a 6.1.13 kiedy to zrobiłam treningową życiówkę "nie życiówkę"** na 10km chwyciła mnie okropna kolka (kolka? Matkę?) i nie odpuszczała przez cały czas. Żadne skłony i oddechy nie pomagały(choć kolka to nie sam żołądek ale powiedzmy, że boli w obrębie jamy brzusznej). Zakończyło się niestrawnością w piątek i umieraniem przez weekend. Czyżby tak odbijał się ten sylwestrowy litr wermuta na "eM", którego sama wyżłopałam? Jak w końcu się ogarnęłam i postawiłam do pionu to prawie na zawał ze strachu zeszłam biegnąc po trasie, którą robię od lat.
Morał z tego taki: czas na zmianę trasy i czas ruszyć w miasto. Do ludzi. Cóż z tego, że będę mijać pierdylion świateł skoro będę bezpieczniejsza?
*sąsiedzi z dołu
** 53:27 ale się nie liczy bo były przymusowe przerwy
Czy blogerka moze być sensejem? Czy blogerka może być motywatorem? Czy blogerka moze napisać cos fajnego? Czy blogi są potrzebne? ?..
OdpowiedzUsuńTak tak tak!!!!
Biegajaca matka gdzies mi wpadla w oko w ostatnim RW a dzis odszukałam i....
I siedze czytam czytam czytam, rodzina obiadu nie miała ale co tam. Matka hakis slonce mi dała. Gada i gada i ja prawie dwa lata biegajaca co chwile z jakas kontuzja uswiadomilam sobie ze 80kg tez ma prawo marzyc o maratonach polmaratonach itp Dziekuje Ci bardzo za tego bloga i czekam na więcej :-*
Też się natknęłam w RW i zaczynam czytać :-) Podoba mi się :-) Pozdrawiam!
OdpowiedzUsuńDroga BM,
OdpowiedzUsuńUwielbiam Twoje "pierdyliony świateł", nie wiem dlaczego ale to określenie budzi uśmiech na mojej twarzy. Muszę wiec wyglądać dziwnie jak nocą przemierzam oświetlone ulice ;).
Masz super lekkość pisania, podziwiam, trochę zazdroszczę, szczerze gratuluje świetnego bloga i trzymam kciuki za maraton!
Kochani! Bez szału! Wrzucamy na loooooz i oddychamy głęboko. Matka jest tylko kłębkiem Matki i błędów :D
OdpowiedzUsuńps. no dzięki, ale jakoś mi tak głupio takie uprzejmości od Was słyszeć...