Na początku ważna informacja - Matce komp się rozłożył a niestety finansów na nowy nie ma. Może w listopadzie na powrót będę Was zamęczać długimi notatkami. Od teraz tylko tyle o ile dam radę ze srajtfona. Wybaczcie!
W dalszym ciągu jestem chora. Od soboty na antybiotyku. To już 10 dzień bez biegania. Do tego zaraziłam dzieciarnię i od poniedziałku siedzimy w domu zasmarkani i zakasłani. Moja obecność na 18km podczas maratonu wcale nie przyczyniła się do poprawy stanu mojego zdrowia. Z całą pewnością jeszcze bardziej rozwaliłam sobie gardło. (z czystą premedytacją darłam się przez ponad godzinę - no maraton w Poznaniu jest raz w roku - trzeba było ludzi trochę zdopingować). BSBM wykręcił standardowy czas (no, poprawił życiówkę o całą SEKUNDĘ) ale o tym sam napisze. Może nie w tym tygodniu, ale w następnym na pewno.
W sumie to nie wiem czy wypada mi komentować sam maraton. Jego organizację i trasę i w ogóle wszystko. Nie biegłam takiego dystansu nigdy, więc praktycznie do tematu odnieść się nie mogę. Teoretycznie mogłabym godzinami o podbiegach, trasie, organizacji na starcie i na mecie ale byłam tylko obserwatorem i komentowanie tego zdecydowanie byłoby nie na miejscu. Paweł skrobnie coś jak już wspominałam, bo on od poniedziałku będzie miał masę czasu. Nie! Nie! Nie! Nie wyrzucam go z domu! Praca go z domu wyrzuca od poniedziałku do piątku na okres roku.. a ja dostaję szansę od życia by zostać ekspertem logistyki i planowania a Dobry Pan Bóg pragnie doszlifować moją cnotę cierpliwości. No nic, smutno strasznie, żal mi BSBM i dzieci bo wszyscy będą tęsknić za sobą ale trzeba się ogarnąć i bez stękania przyzwyczaić do nowej rzeczywistości. Nie wiem tylko jak ogarnę bieganie (bo, że BSBM latał po 30 km dziennie to się rozumie samo przez się). W tygodniu jak dzieci posną muszę kogoś przyuczyć do roli stróża (bo trzeba znać moment, żeby wcelować z rozdartą paszczę ze smoczkiem) i ten jeden trening (max 8km) robić gdzieś "pod blokiem", żeby w razie "WU" w tempie godnym Bolta dotrzeć do domu.
A tak w ogóle to jakiś czas temu odbyłam ciekawą rozmowę z pewnym panem. Pytał mnie czy definiuję siebie, a jeżeli tak to kiedy, jako biegaczkę. Myślę nad tym od kilku dni. Jak wieczorem pożarłam czekoladę zdecydowanie nie czułam się biegaczem. Na tą chwilę mam odpowiedź taką: jestem biegaczem ale pechowym. Zauważyłam, że ostatnio jakoś wszystko obraca się w tym moim bieganiu w drugą stronę. I nie mam na myśli tu jakiś kontuzji. Po prostu jakoś mi nie idzie. To, że rozłożyło mnie przed Maratonem pokornie zaakceptowałam, bo wiedziałam, że to będzie taki start na siłę. Okej. Miałam w planach depnąć połówkę w Szamotułach - teraz 20.10. I co? I nici. Ostatnie treningi wychodziły rewelacyjnie. 12 km w 1:06??? Kto by pomyślał. Była szansa na złamanie 2h. Nawet na 1:57:59. A teraz jestem kilka kroków w tył.. Nie sądzę, że forma wróci na Kościan, który też gdzieś tam mam w planach. Może 30.11 uda mi się depnąć życiówkę w Koninie podczas Biegu o Lampkę Górniczą. Może, może, może....
I co z tego, że zarejestrowałam się do losowania na przyszłoroczny Berlin Marathon? Nawet jak mnie wylosują to znając mojego pecha coś sobie zrobię na kilka dni przed. No na przykład w drewnianym kościele spadnie mi cegła na stopę, albo (co bardziej prawdopodobne), jakiś bezpański pies wgryzie się w moją łydkę w samiusieńkim centrum Poznania (tysiącem hipotetycznych tragedii nie będę Was zamęczać, gdyż są one ciekawe i zadziwiające tylko dla mojej osoby).
A na koniec trochę fotorelacji z 14 PM - więcej będzie jak wykupimy pakiecik z fotomaraton.pl (wiecie, że nie wpadłam na pomysł, żeby sobie zrobić zdjęcie?? Teraz tak myślę, że chciałam uniknąć tłumów adoratorów pod drzwiami podczas nieobecności BSBM.) :D <joke>
|
fot. Agencja Gazeta |
|
Czy ten obrazek wymaga komentarza? |
|
Wygrać Volvo się nie udało, ale samo Volvo na mecie zrobiło kącik dla dzieci. Dzięki Volvo za te 20 minut spokoju! |
|
Starszy zmęczony. Cały ranek chodził i pokrzykiwał: ciśnij, ciśnij ewentualnie: biegnij, biegnij. |
buahhahaha ależ zaangazowana rodzina! podziwiam!
OdpowiedzUsuńOj, mi tez ciężko logistycznie ogarnąć bieganie w tygodniu :-\ a żeby pobiegać więcej niż 7-8km, muszę zrywać się rano w niedzielę... Ale potem jest fajnie, jak po prysznicu wskakuję dalej do łóżka, a mąż przynosi pyszna latte:-)
OdpowiedzUsuńA obecnie jest mi źle, bo nie zdążyłam zapisać się na Bieg Niepodległości :'(
A, i jeszcze dodam, ze Twój mąż miał super kibiców!!!
OdpowiedzUsuńTeż kibicowałam maratończyków!
OdpowiedzUsuńGratulacje dla Twoich dotychczasowych wyników! Ja biegam ułamek tego, co Ty! Jesteś rewelacyjna! Pozdrawiam ciepło!
Ps. Twój blog znalazłam dzięki wzmiance w Runner's world (na str. 70)! :))