I wcale nie dlatego, że w najnowszym Runner's World jest o Matce :P
Dlatego, że w końcu BIEGAM!!!! Małżon zastał mnie (wracając z delegacji) w czwartek popołudniu już w biegowym wdzianku. W tymże wdzianku zaserwowałam mu bardzo późny obiad, obrobiłam do spania Mniejszą i poleciałam... całe 14 km w nogach nakręcone w 1:23:45 przy średnim tempie 5:59. Na nogach pierwszy raz od dłuższego czasu Skory. Starałam się zrobić trening negative split , ale wyszło tak sobie. Ani to negative, ani równe tempo. No cóż... będę musiała nad tym popracować. W niedzielę idę na długie (18km) i postaram się zrobić ten trening w technice negative split (dla niewtajemniczonych: w drugiej połowie dystansu biegnie się szybciej niż w pierwszej - nie jakoś tak specjalnie szybko. Po prostu trzeba się wolno rozkręcić. Zaczyna się wolniej, by nie wyeksploatować swojego organizmu, a potem się delikatnie, z każdym kilometrem dociska). Sprawdzę siebie przed Kościanem. Połóweczka już 10.11. Nie liczę na złamanie 2ki, ale może 2:02:00 :) Taki jest plan. Biegnę na 2:02:00.
Wczoraj też poszłam. I wszyscy dookoła krzyczeli; zrób 5!!! Ale trochę mnie poniosło i zrobiłam 8. Muszę się nabiegać na zapas. W poniedziałek, wtorek i środę będę kiblowała w domu. :) I już Wam smutnych postów pisać nie będę - obiecuję. :) Biegajcie sobie na zdrowie :)
W mym ciele rozszalała się burza hormonalna totalna, gdyż jestem właśnie od wtorku na dość silnych hormonach mających wyregulować mi cykle i inne bakcyle. Endokrynolog załagodził trochę sprawę ale w trybie natychmiastowym odesłał mnie do tego lekarza na G. Szczegółów Wam oszczędzę. Wyszło na to, że nawet jajniki mam brzydkie i wymagające leczenia. Dlatego też nie mogę schudnąć i puchnę. Mam całkowicie zaburzoną gospodarkę hormonalną. Jest to takie koło zamknięte, bo nadwaga zaburza gospodarkę hormonalną a przez zaburzoną gospodarkę nie można spaść na wadze. (w sumie by się dało, gdybym zapychała się otrębami i sałatą, ale nie mogę sobie pozwolić na takie deficyty energetyczne). Cel na najbliższy czas: doprowadzić się wewnętrznie do ładu!!! Bo liczy się wnętrze, nie??? :D :)
No... to teraz opowiem Wam o tym co przytrafiło mi się kilka tygodni temu.
Na zaniedbanym przeze mnie totalnie fan page'u na FB odzywa się Pan M.
Pan M. z redakcji Runner's World. "Bo ja czytam Pani bloga i się śmieję i w sumie to piszę artykuł...[...]". BACH! Szczena do ziemi mi opadła i tak klapnęło, że pół Grunwaldu słyszało. Jak doszłam do siebie po dobie (zawsze wiedziałam, że jestem niestabilna emocjonalnie) zdzwoniłam się z Panem M. Cośmy się naśmiali przez ponad 40 minut to nasze :) i o sprawie zapomniałam...
...nie, no co Wy? uwierzyliście?
Nie zapomniałam. Chodziłam jak nakręcona przez kolejne dni. A wczoraj, jak poszłam do sklepu po chleb, sok pomarańczowy i makaron, ujrzałam na półce nowy RW to podchodziłam z takim hmm... zaciekawieniem. Generalnie to zdenerwowana byłam. Łapię w łapska, kartkuję, tętno pewnie w piątym zakresie... o jest... jest i o Matce... 3 zdania. Aaaaaaaa!!!! Hurraaa!!!!
Dzwonię:
BSBM: " NO I????"
JA: "....???................yyyyyyyyyy..............jestem w Runner'sie."
BSBM:"No i?"
To żeśmy sobie pogadali, no nic... dzwonię do Mamy.
MAMA: "Jestem w banku, zadzwonię wieczorem."
...pip pip pip pip...
Noż jasny gwint, zero zrozumienia dla człowieka.
To nic, sama tak się cieszyłam, że w tej mojej euforii zapomniałam zabrać chleba. I drałowałam raz jeszcze.
A z tych 3 zdań wynika, że z Matki to Maratonka pełną gębą. Bo widocznie artykuł już do druku szedł jak Matce się przed maratonem wszystko posrało... i to autentycznie.
Ave! Pozdrawiam z tego miejsca wszystkich czytaczy :) Specyficzne to miejsce. Rozgośćcie się a ja tymczasem idę spać, bo mam zamiar w pełni wykorzystać godzinę w gratisie.
Ale fajnie czytać Matkę kipiącą radością:-D chyba muszę przejść się do Empiku po Runners:-) ja dzisiaj juz skromna dziesiateczke rano zrobilam...
OdpowiedzUsuń:)))))))))))))))))))
OdpowiedzUsuń