D. powyginał mnie w poniedziałek i cała radosna funkcjonowałam do wczoraj popołudnia. Tyle, że pod wieczór coś tak nieśmiało zaczęło mnie znów w tym biodrze ćmić - ale jeszcze chodziłam normalnie. Dziś - ma sa kra! Znowu każde podniesienie nogi to mega ból, każde przetaczanie stopy - ból, każde skręty tułowia - ból...
Kochani, coś czuję, że to grubsza sprawa. Coś czuję, że to biodro będzie się ciągnęło za mną jak przysłowiowy "smród po gaciach" (przepraszam - to z żalu). Na poniedziałek jestem umówiona do D. do poprawki - jak nie przejdzie po weekendzie majowym to udam się na USG i później do ortopedy (razem z mym BSBM pójdziemy - on z kolankiem).
Zdaję sobie sprawę, że raczej Szpota 12 maja będę musiała odpuścić - bo naprawdę pobiegnięcie by pobiec mnie w tym wypadku nie rajcuje ale jednocześnie mam jeszcze nadzieję na zrobienie 10km o Koronę Księżnej Dąbrówki 26 maja (Ł.! Cały czas jest plan żeby Ciebie przegonić!)
ps. Wasze odchudzeniowe guru właśnie objadło Starszaka z paczki 250gr biszkoptów. Ale to z żalu... no i waga stoi! Jak choć 100gr zejdę poniżej 80 to dam Wam znać :)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz