Ale już lada moment miałam Wam napisać, że powróciłam do treningów. Przez ostatnie półtora tygodnia zrobiłam kilka wybiegań po 6, 8 czy 10km.
Ponieważ cały czas mam problem ze zgubieniem tłuszczyska z brzucha postanowiłam, w dni kiedy nie biegam, włączyć do swoich treningów ćwiczenia Ewy Ch. Zatem 3 razy w tygodniu robię Killera... Tak! Jej najcięższy trening. Bo jestem Matka wariatka i nie lubię bawić się w pół środki. Opuszczam albo modyfikuje tylko ostatnie ćwiczenia z każdej serii, te na brzuch, ponieważ przy moim stanie kręgosłupa każda forma i odmiana "brzuszków" jest zakazana. Fizjoterapeuta tłumaczył, że przy wykonywaniu brzuszków mięsień który trzyma kręgosłup od wewnątrz -skraca się i przy prostowaniu wyciąga trzymające się go kręgi - co przy moim stanie kręgosłupa jest bardzo niewskazane.
Ale wracając do meritum! W zeszły piątek zaliczyłam wizytę u ortopedy. Nerwa miałam strasznego, bo to nie był taki "specjalny" sportowy ortopeda tylko taki "przychodniany". Na szczęście moje nerwy i obawy były zupełnie bezpodstawne. Pan lekarz jest biegaczem. ;) Troszkę sobie pogawędziliśmy i koniec końców stwierdzone mam zapalenie kaletki stawowej krętarza większego... Leki, leki, leki i ograniczenie treningów.... Z Ewą Ch. mogę dalej żyć w zgodzie... Ale poważnie się zastanawiam co dalej z bieganiem tym bardziej, że podczas wczorajszego wybiegania znów zaczęło mnie bardzo mocno boleć biodro... Zamiast 8 zrobiłam 4km a w domu już kuśtykałam... Dziś nie lepiej. A już się cieszyłam bo była szansa przygotować się na połówkę w Pile... A tak ani Piły ani nic. Już widzę te bieganka po plaży... Chyba za Marcelkiem z wiaderkiem... FAAAAK!!! Z tej rozpaczy głupotę nieziemską zrobiłam - kartooon zwierzaków w czekoladzie opędzlowałam zeszłej nocy...
Idę robić obiad...
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz