Wczoraj, zważając na przepiękne okoliczności przyrody, dostępność lasu nieopodal, dostępność dziadków dzieciarni i dostępność BSBM, ubrałam się z zamiarem zrobienia dłuższej przebieżki i ostatecznie skupienia się na mym biodrze. (pan D. kazał iść zrobić piątaka i medytować nad bólem, analizować każde pojedyncze zabolenie) BSBM zechciał mi leśne Włocławskie dróżki pokazać (wiem, że tam pagórkowato bo to taka wieeeelka skarpa) ale mu nie wyszło... bieganie pod górę i zbieganie to nie jest to co Matuchna lubi najbardziej. Ba! Śmiem twierdzić, że tego nie cierpię!!! Poza tym układ kostny dokuczył dużo mocniej niż przy płaskich 3km przebieżkach po asfalcie. Nawet nie potrafię określić co mnie bolało... czy ten staw, czy krzyż, czy gdzieś wyżej w kręgosłupie... ból nawet czułam w nieszczęsnej prawej kości udowej...
O Szpocie zapominamy...
Zapominamy też o "tradycyjnym jedzeniu" i od jutra rozpoczynamy 2gą serię dietki :)
Czekamy za to na rezonansik bądź RTG, czekamy na konsultację u znamienitego ortopedy i czekamy na podwyżkę pensji BSBM co by żonie mógł rower kupić... bo coś czuję, że to mi tylko zostanie... ;( BO NA BASEN WOŁAMI MATKI NIE ZACIĄGNIE NIKT, bo cellulit matki jest rzeczą absolutnie prywatną i tajną ;)
Wczorajszą noc przepłakałam prawie całą, bo w końcu o 3 nad ranem padłam wycieńczona.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz